Wywiady i inspiracje

Planujesz remont lub na nowo aranżujesz swoje mieszkanie? Zobacz remontowe inspiracji oraz porady jak zaaranżować mieszkanie aby nie popełnić żadnego błędu.

Karolina Nowakowska
Wywiady i inspiracje

Na drodze rozwoju. Rozmowa z Karoliną Nowakowską

Pandemia to trudny czas dla wielu biznesów. Od niemal roku żyjemy w zawieszeniu, niepewności. Towarzyszą nam nie zawsze pozytywne emocje, ale może nie dostrzegamy szans i nowych możliwości, które przed nami otwiera? Bo co, gdyby ten czas obrócić na swoją korzyść? Jak nie bać się zmiany, rozmawiam z Karoliną Nowakowską – aktorką telewizyjną i teatralną, wokalistką, która jako coach profesjonalnie wspiera w procesie zmiany. Znamy Panią z wielu produkcji telewizyjnych, a także z desek teatralnych. Jest Pani również wokalistką. Dlaczego zdecydowała się Pani wstąpić na ścieżkę rozwoju osobistego i jako certyfikowany coach pomagać innym? Coaching pojawił się w moim życiu po raz pierwszy wiele lat temu. Kiedy byłam w ciąży, z powodów zdrowotnych nie mogłam pracować na scenie. Zdecydowałam jednak, że mimo niedyspozycji, czas oczekiwania na upragnioną córeczkę wykorzystam aktywnie i zainwestuję go w siebie. W tym okresie rozpoczęłam też regularne pisanie felietonów dla magazynów i portali lifestyle’owych. Byłam już wtedy od jakiegoś czasu w procesie pracy nad sobą, więc z chęcią uczestniczyłam w różnego typu spotkaniach i konferencjach dla kobiet. To wtedy poczułam, że taki kierunek rozwoju jest mi bardzo bliski. Zawsze byłam osobą empatyczną, a własne doświadczenia skłoniły mnie do chęci wspierania w drodze do szczęśliwego życia inne kobiety. Świadomą decyzję o wykonywaniu zawodu coacha i o chęci pracy z kobietami nad zmianą, podjęłam, gdy zaczęłam współpracę z Aliną Adamowicz, znaną jako alka_positive, która dostrzegła mój potencjał, wiedzę i ogrom życiowego doświadczenia, zapraszając mnie do współtworzenia stowarzyszenia Akademia Pozytywnych Kobiet. Od tego momentu regularnie dzielę się swoimi doświadczeniami w felietonach, które na profilach APK ukazują się w każdą środę. Jestem też autorką cyklu #coachyourselfbykarolinanowakowska, w którym zapraszam kobiety do cotygodniowej refleksji i pracy autocoachingowej. Świadomie buduję siebie jako coacha i zdobywam coraz to nowe kompetencje trenerskie. Stale się rozwijam, zdobywając wykształcenie w tej dziedzinie, a wszystko po to, aby jak najpełniej móc wspierać w rozwoju osobistym innych. Daje mi to spełnienie, ogrom radości i satysfakcji z efektów. Czy Pani doświadczenie aktorskie, wcielanie się w wiele ról w życiu zawodowym, odgrywanie wielu odmiennych postaci pomaga Pani teraz w empatycznym podejściu do osób, z którymi pracuje Pani jako coach? Zdecydowanie tak. W pracy aktorskiej cenię i kocham między innymi to, że daje mi ona szansę wcielania się w różnorodne, często odmienne ode mnie osoby. Uczy mnie nie oceniania ich (co stanowi dobrą bazę do pracy coachingowej), a wcielania ich w życie. To znakomite pole do własnego rozwoju. Obserwowanie ludzi to część mojej artystycznej pracy. To jej nieodłączny element. To właśnie z obserwacji czerpię inspirację do budowania postaci, które jako aktorka tworzę. Często dodaję do nich wnioski z własnych doświadczeń. Jestem jednak nie tylko obserwatorem, ale także słuchaczem – skupionym na rozmówcy, szczerym i oddanym. Słuchaczem, który jest obiektywny, nie ocenia, a przed wszystkim ma świadomość, że „słuchać”, nie zawsze oznacza słyszeć. Takim, jakim dobry coach być powinien. Czym Pani się zajmuje, w czym pomaga? Pracuję z kobietami. Podczas sesji life coachingowych pomagam klientkom dostrzec i uwolnić ich potencjał. Pracujemy między innymi nad zwiększeniem pewności siebie i wystąpieniami publicznymi. Moją misją jest wspieranie kobiet w zmianie i umacnianie ich w rozwoju osobistym. Wspomagam je w budowaniu życia, o jakim zawsze marzyły. Dlaczego zaangażowała się Pani w coaching skierowany głównie do kobiet? Jestem zdania, że kobieta może być znakomitym wsparciem dla drugiej kobiety. Zdecydowałam, że wnioski z własnych doświadczeń przełożę na pomoc innym kobietom – bogatsza w wiedzę mogę pełniej wspierać inne kobiety w zmianie i być namacalnym dowodem tego, że zmiana jest możliwa w każdym momencie życia, jeśli naprawdę się jej chce. Mam wielki szacunek do kobiet i są bliższe memu sercu. Współtworząc Akademię Pozytywnych Kobiet, spotykam się z wieloma wspaniałymi, mądrymi kobietami. Lubię tę wymianę doświadczeń i dzielenie się pozytywną energią. Moja specjalizacja pojawiła się bardzo naturalnie. Na czym polegają spotkania z Panią? Jakimi narzędziami Pani pracuje? Jestem zwolenniczką spotkań twarzą w twarz. Zawodowo i prywatnie. Podobnie jak w pracy artystycznej kontakt z żywym widzem w teatrze jest dla mnie przeżyciem magicznym, tak podczas procesu coachingowego lubię czuć przepływ energii między mną a klientką. Sytuacja pandemiczna wymusiła jednak na nas wszystkich metody pracy online i muszę przyznać, że taki system sprawdza się w pracy coachingowej. Przykładam jednak dużą wagę do tego, aby komfort klientki, z którą pracuję online, nie odbiegał od komfortu pracy stacjonarnej. Prowadzę sesje w gabinecie (przy zachowaniu wszelkich zasad bezpieczeństwa) lub przy użyciu aplikacji do komunikacji (w formie wideorozmowy lub rozmowy telefonicznej – w zależności od preferencji klientki). Istnieje też możliwość spotkań u klientki. Narzędzia zawsze dostosowuję indywidualnie. Moim głównym założeniem jest to, aby maksymalnie przybliżyć ją do realizacji wyznaczonych celów. Z jakimi problemami obecnie zderzają się najczęściej osoby, którym Pani pomaga? Obserwuję, że kobiety zmagają się z brakiem wiary w siebie. Nie czują się ze sobą dobrze, często bezpodstawnie zaniżają własną wartość. Biorą na siebie zbyt wiele obowiązków i czują frustrację, realizując nie swoje cele. Mam poczucie, że kobiety są dla siebie zbyt surowe, patrzą na siebie krytycznym okiem, a co gorsze – kiedy poczucie własnej wartości staje się wyzwaniem – pozwalają się w tym upewniać otoczeniu, co znacząco odbija się na ich życiu osobistym i zawodowym. Jest Pani trenerem zmiany. Jak można znaleźć siłę na zmiany w tym niełatwym czasie pandemii? „Nie ma nic stałego poza zmianą” – mawiał przed tysiącami lat Heraklit. Zmiana to jedyna pewna rzecz w naszym życiu i chyba wszyscy w tym pandemicznym czasie dosadniej rozumiemy znaczenie tych słów. Zmiana jest trudna sama w sobie, często bowiem wymaga od nas wyjścia z bezpiecznej strefy komfortu, otwarcia się na nowe czy zyskania nowych umiejętności. „Boimy się zmiany, nawet na lepsze”- napisała niedawno w komentarzu jedna z kobiet biorących udział w spotkaniu Positive Night Live Akademii Pozytywnych Kobiet na Instagramie, które organizujemy w co drugą niedzielę o godz. 21.30. Jaki z tego wniosek? Dla mnie taki, że warto wspierać kobiety, uświadamiać im, że jakość ich życia zależy od nich samych. I wcale nie potrzeba porywać się z motyką na słońce. Wystarczy zacząć od małego kroku, ale zrobić go. Swoją postawą daję kobietom przykład, że wszystko leży w ich rękach. W czasie pierwszego lockdownu,...
Joanna Lipko i Aleksandra Polanowska-Lenart - Motivity
Wywiady i inspiracje

Zarządzanie energią wymaga strategii. Rozmowa z Joanną Lipko i Aleksandrą Polanowską-Lenart

Praca zdalna ma wiele zalet. Ma też wadę – może rozleniwiać. I nie chodzi tu o unikanie wypełniania obowiązków służbowych i miganie się od zadań. W ponadprzeciętną bierność może popaść ciało, które na długie godziny zalega w fotelu lub na kanapie. Jak dbać o potrzeby psychofizyczne, pracując w domu? O tym, jak świadomie kształtować dobre nawyki, rozmawiam z Joanną Lipko – trenerką medyczną i trenerką oddechu, oraz Aleksandrą Polanowską-Lenart – fizjoterapeutką o holistycznym podejściu do pacjenta, które od dwóch lat współtworzą Motivity, firmę edukacyjno-szkoleniową działającą w obszarze zarządzania energią. Pandemia koronawirusa spowodowała, że po czasie przymusowego lockdownu wielu pracowników nie wróciło do biur lub pracuje w systemie hybrydowym, wielu przedsiębiorców przeniosło się do sieci, zaczęliśmy unikać większych skupisk itd. Jak takie dystansowanie się społeczne wpływa na nasz dobrostan, na naszą psychofizyczną kondycję? Joanna Lipko: Stan zdrowia człowieka w ogromnej mierze zależy od jego stylu życia, czynniki środowiskowe czy genetyczne wpływają na nie łącznie zaledwie w 20 procentach. Myśląc o stylu życia, w pierwszej kolejności myślimy o substancjach odżywczych, zapominając o naszej diecie ruchowej, używkach, uzupełnianiu niedoborów składników odżywczych. W świetle tych informacji, niedobór ruchu i częste „zajadanie” stresu, które królowały w pewnym momencie w wielu polskich domach, znacząco pogorszyły nasz stan zdrowia. Wiele instytucji, zarówno prywatnych, jak i państwowych próbuje opisać to zjawisko w liczbach. Jedną z nich jest Centralny Instytut Ochrony Pracy. Miałam okazję niedawno zaprosić do rozmowy do naszego podcastu Panią Agnieszkę Szczygielską, która jest koordynatorem programu „Aktywni w Pracy”. W ramach programu CIOP przeprowadził ankietę, oczywiście internetową, badającą wpływ przymusowego przejścia na model zdalny i hybrydowy na samopoczucie i zmiany nawyków ruchowych Polaków. Wyniki nie są szczególnie optymistyczne i można je podsumować stwierdzeniem, że osoby aktywne, świadome potrzeb psychofizycznych swojego ciała, stały się bardziej aktywne. Z drugiej strony, niestety osoby unikające aktywności fizycznej, stały się jeszcze bardziej bierne. Nagła i wymuszona zmiana stylu pracy mocno odbiła się na naszym rytmie dnia. Wielu z nas zafundowano przymusowe bezpłatne wakacje, inni zmuszeni zostali do tego, aby łączyć opiekę nad dziećmi z pracą w pełnym wymiarze. Codzienna ekwilibrystyka skutecznie podnosiła nam poziom stresu, a tzw. lockdown powodował, że pomimo szczerych chęci, często nie mieliśmy szans na przepalenie hormonów stresu. Niewielkim plusem, jeśli tak go można nazwać, była możliwość odkrycia przez niektórych z nas, jak bardzo potrzebujemy ruchu i kontaktu z przyrodą, co było widać po liczbie spacerowiczów w lasach. Na ile ten efekt się utrzyma? Bądźmy optymistami. Bóle pleców, szyi, chroniczne zmęczenie – z takimi objawami zetknął się pewnie każdy, kto pracuje przed komputerem. Jakie ryzyko dla naszego zdrowia może nieść długotrwała praca na nieprzygotowanym do tego stanowisku? Aleksandra Polanowska-Lenart: Myślę, że najczęstszą dolegliwością, z jaką mogą się spotkać pracownicy, to ból pleców. Często przeciążony jest odcinek lędźwiowy kręgosłupa, jak i szyjny, jeżeli cały czas pochylamy głowę podczas pisania, np. na laptopie, i tu już dzieli nas jeden krok od bólów głowy. Kto z nas choć raz w życiu nie doświadczył bólu nadgarstka...? Nasze ręce również wymagają uwagi. Dodatkowo w swojej praktyce fizjoterapeutycznej zauważyłam w ostatnich miesiącach, iż zwiększyła się liczba pacjentek z dolegliwościami bólowymi w obrębie miednicy. Zbyt długie siedzenie – często niestety w złej pozycji, gdzie dochodzi do ucisku kości guzicznej (ostatni element naszego kręgosłupa), może prowadzić do bolesnego dyskomfortu. Mięśnie dna miednicy odruchowo manifestują się wzmożonym napięciem, a to może oznaczać problemy z mikcją, czy jeszcze dalej idąc – z bolesnym współżyciem. Powinniśmy pamiętać o zadbaniu o nasze zdrowie i potrzeby psychofizyczne. Jesteśmy jednością i często rzeczy, które się manifestują w naszym ciele, mogą nam mówić, w jakim stanie jest nasz umysł. To ważny aspekt, a często odcinamy się od niego i zapominamy o tych dyskretnych połączeniach. Nie powinniśmy zapominać również o układzie żylnym. Żylna choroba zakrzepowo-zatorowa stanowi realne zagrożenie dla osób wykonujących pracę biurową. Siedzenie w jednej pozycji wiele godzin utrudnia przepływ żylny. Nasze mięśnie, kiedy są w ruchu, są pompą, która przepompowuje krew z jednego odcinka naszego ciała do drugiego, a długotrwałe siedzenie to zaburza. Jak niwelować ryzyko tych wszystkich schorzeń? W domu nie zawsze mamy warunki, by stworzyć sobie ergonomiczne stanowisko pracy. Jak możemy rozwiązać ten problem? JL: Myśląc o ergonomicznym stanowisku pracy, mamy przed oczami nasze biurka z miejsca pracy. Pamiętajmy, że ich celem tylko w pewnym stopniu jest nasz komfort, służą one również temu, abyśmy po prostu wytrzymali jak najdłużej w miejscu, co jak już wiemy, nie jest dla nas dobre, nieważne jak wspaniale dopasujemy biurko czy fotel. Dom to miejsce gdzie możemy wdrożyć dynamiczne stanowisko pracy. Rozejrzyjmy się po naszej przestrzeni i na początek znajdźmy miejsce do pracy na stojąco. Mnóstwo argumentów przemawia za tym coraz bardziej popularnym rozwiązaniem. Jeśli nasz stół czy blat kuchenny nie są na odpowiedniej wysokości, nie musimy od razu inwestować w nakładkę, na początek zróbmy wreszcie użytek z albumów, słowników czy innych opasłych tomów. Jeśli chodzi o miejsce siedzące, niech to nie będzie fotel czy sofa, ale raczej stołek czy proste krzesło. Pamiętajmy przy okazji, że siedzieć można również na podłodze, przy niskim stoliku, w dodatku na wiele sposobów. Wierćmy się, zmieniajmy często pozycję. Warto przy tym nadmienić, że laptop, choć bardzo wygodny do przenoszenia, nie jest właściwym narzędziem do długotrwałej pracy, nie do tego został stworzony. Na ile to możliwe, korzystajmy z monitorów, które powinny znajdować się na wysokości wzroku. Jakie błędy popełniamy najczęściej, jeśli chodzi o – wydawałoby się bardzo prostą – czynność, jaką jest siedzenie? APL: Przebywamy zbyt długo w bezruchu!!! To nie jest tak, że jest jedna idealna pozycja siedząca. Kwestią jest, ile czasu w niej przebywamy. Z pomocą może nam przyjść zwykły taboret, bo będzie on niewygodny, a przez to będziemy częściej się wiercić i zmieniać pozycję niż w wygodnym dyrektorskim fotelu. Pamiętajmy, że idealna pozycja siedząca to Twoja następna.   Jeżeli chcemy wyróżnić jedną pozycję siedzącą, to będzie to aktywny siad. Mała instrukcja: Wyobraź sobie, że siadasz na brzegu krzesła tak, aby Twoje stopy były podparte, a Twoje plecy nie dotykały oparcia. Znajdź odpowiednie ustawienie miednicy. Czy jesteś wstanie wyczuć swoje guzy kulszowe? Tak, to te dwie kości, na których siedzisz. Powinnaś je czuć bardzo wyraźnie, a także wewnętrzną część...
Agnieszka Hyży w wywiadzie z okładki - FIRMER
Wywiady i inspiracje

Wyższy poziom czytelnictwa. Rozmowa z Agnieszką Hyży

Po jednej stronie coraz mniej czasu na relaks, życie w większym pędzie, zmęczenie i prokrastynacja – realia zdecydowanie niesprzyjające czytelnictwu. Po drugiej, rozwój nowych technologii, coraz większa mobilność, internet bez limitu – warunki idealne dla wydawnictw cyfrowych dostępnych na wyciągnięcie ręki o każdej porze, gdziekolwiek się znajdujemy. A takie, którym warto się zainteresować, pojawiło się na rynku. O tym, jak stworzyć e-book od nowa, by zachwycić nim czytelników, rozmawiam z Agnieszką Hyży – dziennikarką i prezenterką, od 15 lat związaną z telewizją i mediami, która poza show-biznesem działa również w branży eventowej i weddingowej, a od niedawna e-wydawniczej – współtworząc platformę How2 z innowacyjnymi e-bookami.   Jak wynika z badań poziomu czytelnictwa Biblioteki Narodowej, w 2019 roku 39 proc. ankietowanych zadeklarowało przeczytanie co najmniej jednej książki, 6% czytelników sięgnęło po e-booki. Jednocześnie z drugiej strony, według badania Digital 2019, Polacy spędzają w sieci średnio sześć godzin i dwie minuty dziennie. Tymczasem, pod koniec lipca, Pani razem ze wspólniczką Anną Zofią Powierżą wystartowała z nową platformą z e-boookami. Jak narodził się ten pomysł? Patrząc na statystyki, wydaje się on dość odważny. Od zrodzenia się tego pomysłu do startu platformy minęły niemalże dwa lata. Bardzo poważnie podeszłyśmy do zbadania rynku i rozpoznania potrzeb użytkowników. Razem z naszym zespołem przeprowadziłyśmy pierwsze w Polsce zakrojone na taką skalę badania e-czytelnictwa, których wyniki pomogły nam w stworzeniu naszego produktu w taki sposób, żeby odpowiadał on na zapotrzebowania e-czytelników. Internet dla wielu osób jest najważniejszym źródłem informacji, determinuje opinie i buduje światopogląd. To właśnie w świecie online szukamy informacji dotyczących spraw zarówno codziennych, jak i fundamentalnych. E-booki dostępne na platformie How2 mają ich dostarczać. Naszym założeniem jest to, by odpowiadały one na pytania najczęściej zadawane przez internautów. Biorąc pod uwagę dynamiczny rozwój e-czytelnictwa na świecie, nie mam poczucia, że to był odważny pomysł. Odpowiadamy na potrzeby rynku i światowe trendy. W Polsce e-książki zyskały na popularności około 10 lat temu. W świecie cyfrowym to spory kawałek czasu. Nie miała Pani wątpliwości, czy e-booki to właściwy kierunek? Absolutnie nie! To jest rynek, który rozwija się z miesiąca na miesiąc. Największe światowe wydawnictwa inwestują w segment cyfrowy. Mało tego, w Polsce w 2019 roku obniżono stawkę podatkową na e-booki z produktowej (23%) na usługową (5%). Uważam, że to idealny moment na to, by wprowadzić nową jakość na cyfrowym rynku wydawniczym.   Świat się zmienia, styl życia ludzi również. Świat online towarzyszy nam wszędzie i prawie zawsze.   Informacji potrzebujemy tu i teraz, nie chcemy czekać. Po e-booki możemy sięgnąć w każdej chwili i w każdym miejscu. Korzystanie z nich jest naprawdę wygodne. Czym How2 różni się od innych wydawnictw elektronicznych? How2 to cyfrowe wydawnictwo i równocześnie jedyna tego typu platforma w Polsce, na której dostępne są e-booki stworzone wyłącznie z myślą o niej. Nie można ich kupić nigdzie indziej, nie zostaną nigdy wydane w tradycyjnej drukowanej formie. Nasze e-booki to nie tylko tekst, zawierają one także materiały audiowizualne, animacje i autorskie ilustracje. To absolutnie nowa jakość na rynku wydawniczym! Przykładamy ogromną wagę zarówno do wartości merytorycznej, jak i wizualnej oraz technologicznej naszego produktu. Z naszych e-booków można korzystać na wszystkich urządzeniach mobilnych, komputerach i rozmaitych czytnikach. I co ważne, zostały one wymyślone tak, by niezależnie od urządzenia, zachowywały w pełni swoją funkcjonalność. Wszystko po to, by nasi e-czytelnicy czerpali jak największą radość i przyjemność z ich czytania. Premiera How2 przypadła na czas pandemii. Jak Pani wspomniała, prace nad uruchomieniem platformy rozpoczęły się już dużo wcześniej, zanim jeszcze usłyszeliśmy o COVID-19. Co obejmowały przygotowania? Pierwsze rozmowy z moją przyszłą wspólniczką Anna Zofią Powierżą na temat stworzenia innowacyjnej platformy z multimedialnymi e-bookami odbyły się prawie 2 lata temu. Dość szybko dołączył do nas anioł biznesu, który od początku uwierzył w nasz pomysł. Dawid Urban to znana postać w polskim świecie start-upów. Dzięki niemu bardzo szybko zaczęłyśmy prace nad How2. Badałyśmy rynek i zabrałyśmy się za zbudowanie interdyscyplinarnego zespołu. W początkowej fazie to był mały projekt, który z miesiąca na miesiąc rozwijał się i powiększał. Dziś nasz stały zespół liczy blisko 20 osób, pracujemy obecnie nad kilkudziesięcioma nowymi e-bookami. Nieustannie stawiamy sobie nowe wyzwania. Choć koronawirus mocno zainfekował gospodarkę, wydaje się, że dla biznesu online nie można było wymarzyć sobie lepszego momentu – więcej czasu spędzamy w domach, intensyfikujemy swoją obecność w internecie i korzystanie z mediów cyfrowych. Czy tak jest rzeczywiście? Paradoksalnie czas pandemii dał wieki zastrzyk energii światu online. Jeszcze przez długi czas nie wrócimy do offline’u w takim wymiarze jak kiedyś. Dlatego niezwykle ważne jest, by internet, który jest tak powszechnym i istotnym medium, dostarczał informacji rzetelnych, eksperckich i etycznych. Ciągle walczymy z fake newsami, brakuje wiedzy i rozrywki na wysokim poziomie.   How2 to nie tylko biznes. Przyświeca nam misja, chcemy edukować społeczeństwo.   Zależy nam na tym, by nasze treści były wartościowe, wiarygodne i poparte doświadczeniem i autorytetem ekspertów w danych dziedzinach. Wierzymy, że nasze działania przyczynią się do zmieniania internetu na lepsze. Mimo że jesteście na początku działalności, możecie się już pochwalić całkiem bogatą biblioteką i szerokim wachlarzem tematycznym publikacji. Według jakiego klucza wybieracie autorów, z którymi chcecie współpracować? Jaka idea Wam przyświeca? W dniu premiery platformy How2 oddaliśmy naszym użytkownikom 23 tytuły. Od początku września nasza wirtualna biblioteka poszerza się o minimum dwa nowe e-booki tygodniowo. Ich twórcami są wybitni eksperci, gwiazdy z pierwszych stron gazet, a także zdolni debiutanci. W gronie naszych autorów są m.in. Dorota Wellman, Katarzyna Bosacka, Katarzyna Pakosińska, Daria Ładocha, Hanna Lis, Anna Maria Wesołowska, Katarzyna Błażejewska-Stuhr czy Zofia Zborowska. Sam proces wydawniczy jest dość rozbudowany. Jak już wspominałam, nasze e-booki mają odpowiadać na pytania, które ludzie najczęściej zadają w sieci. Nieustannie sprawdzamy to, czego internauci najbardziej potrzebują – to, jakich treści szukają. Opieramy się na danych, statystykach, ale codziennością są dla nas też kreatywne burze mózgów. Zdarza się, że tematy wypływają z samego autora, jego zainteresowań lub doświadczeń. W niektórych przypadkach to do ustalonego wcześniej tematu poszukujemy eksperta w danej dziedzinie i wspólnie z nim przygotowujemy publikację. Do końca pierwszego kwartału 2021 roku mamy gotowy plan wydawniczy, a już teraz prowadzimy kolejne rozmowy z potencjalnymi nowymi autorami. Nieustannie szukamy nowych...
Barbara Lech - FIRMER
Wywiady i inspiracje

Czas przepoczwarzania się. Rozmowa z Barbarą Lech

Jest jak jest... Z takiego założenia wychodzi, niestety, wielu przedsiębiorców, którzy w ostatnich miesiącach boleśnie zderzyli się z konsekwencjami pandemii. Przestój w firmie, spadek obrotów, mniej klientów, rzeczywistość nie nastraja optymistycznie… Ale czy rzeczywiście musi być tak jak jest? O tym, co można zrobić, by wprowadzić do swojej biznesowej rzeczywistości więcej światła i wyjść z błędnego koła negatywnego myślenia, rozmawiam z Barbarą Lech – dyplomowanym coachem z wieloletnią praktyką, wspierającą swoich klientów w uwolnieniu ich potencjału i pewności siebie, autorką książek i szkoleń oraz unikatowych programów i narzędzi rozwoju osobistego.   Na co dzień obserwuje Pani swoich klientów, którzy muszą radzić sobie w nowej normalności. Czy na podstawie tego doświadczenia, może Pani powiedzieć, jak wpływa na nas pandemia? Jak oddziałuje ona szczególnie na osoby aktywne dotąd zawodowo? Myślę, że czas, który nastąpił, to czas przepoczwarzania się. U jednych poszło gładko, po prostu przystosowali się i znaleźli sposoby na realizowanie swojego biznesu, swoich celów czy życia w nowych warunkach. Inni bardzo trudno to znieśli, ponieważ stawiając opór, próbowali wrócić do tego, co było, a to jest już niemożliwe. Niektóre zawody czy sposób ich wykonywania, bezpowrotnie się skończyły, gdyż okazały się niewystarczające i niepotrzebne tak naprawdę w danym momencie. Wygrali Ci, którzy byli przygotowani do tego, żeby prowadzić biznes na różne sposoby. Mieli inne elementy czy filary swoich firm – i oni się w tym najłatwiej odnaleźli. Jeżeli ktoś wcześniej prowadził swój biznes w formie online, nie odczuł niczego nowego (co najwyżej przypływ klientów), robił po prostu to, co do tej pory. Jeżeli jednak miał biznes tylko stacjonarny, to – w wersji optymistycznej – zaliczył spadek dochodów. Mogłoby też być odwrotnie. Gdyby odcięto internet, to jak wyglądałby Twój biznes? Masz drugą „nogę”, która pozwoliłaby Ci nadal funkcjonować i prosperować? Dobrze jest uświadomić sobie, że pandemia pokazała nam rzeczywistość mocno ograniczoną dla naszego poruszania się zewnętrznego. Jak każda nowa sytuacja, ma ona swoje plusy i minusy. Ten, kto szybko potrafił się przestawić, czy skorygować biznes o rzeczy ważne w pandemii (np. bezdotykowa dostawa żywności do domu, korepetycje online, platformy do szkoleń i sklepy online), ten wygrał. Wbrew pozorom, takie trudne momenty to dobry czas na przemyślenia. Obserwując moich klientów, mam czasem wrażenie, że z uporem próbują wrócić do tego, co było. Powtórzę to jeszcze raz: nie da się już wrócić. Świat się zmienił, zupełnie jak w książce Kto zabrał mój ser? Johnsona Spencera. Od czego zależy zatem to, jak reagujemy na trudne sytuacje, których nie da się przewidzieć? Od naszej elastyczności, od tego, czy przywiązujemy się do status quo, czy też potrafimy dopasować się do zmieniających okoliczności. Myślę, że tutaj znaczenie może mieć też nasze wychowanie: czy pochodzimy z rodziny, w której była łatwość przystosowania się do zmian, czy też po prostu było narzekanie i tupanie nogą: „Ma być tak jak było i koniec”, „Będę czekać, aż wszystko wrócić do równowagi”. Na szczęście dzisiaj, będąc już drosłymi, możemy sami decydować, które przekonania nas wspierają, a które nie, i dzięki temu jesteśmy gotowi, by wprowadzić zmiany do swojego życia. Przy zmieniającym się otoczeniu uważam, że kluczowym będzie nasza elastyczność, która pozwala realizować swoje cele pomimo tego, co dzieje się obok.   Cel może pozostać ten sam, tylko droga do niego będzie się zmieniała. To wymaga otwartości.   Rzeczywistość dzisiaj nie należy jednak do najłatwiejszych. Przestoje w pracy, mniej klientów, problemy z płynnością finansową... To teraz codzienność wielu przedsiębiorców. Jak mogą oni nie poddawać się złym nastrojom? Zaczęłabym od pytań: „Czy jesteś przedsiębiorcą czy osobą samozatrudnioną?”, „Jak wyglądał Twój biznes przed pandemią?”, „Jak bardzo ona na niego wpłynęła?”. Jeżeli znacząco, to być może nie byłeś do końca przygotowany na jakiekolwiek zachwiania rynku... Bardzo często spotykam się z tym, że ludzie przejadają cały swój dochód, a czasami nie tylko dochód, ale i przychód, nie myśląc zupełnie o tym, że w perspektywie może być słabszy miesiąc czy nawet cały okres. To właśnie te osoby znalazły się w najtrudniejszej sytuacji przeinwestowania albo braku jakichkolwiek oszczędności czy środków obrotowych w firmie, które można by właśnie wtedy wykorzystać. Kiedy pracuję z moimi klientami coachingowymi nad tym, by postawić ich biznesy na nogi, to na samym początku ustalamy pensję, którą będą sobie wypłacać. Ma to duże znaczenie, ponieważ prowadzi do zostawienia w firmie środków, jakie można wykorzystać właśnie w takich sytuacjach. Wychodzę z założenia, że trzeba być pozytywnym realistą. W sytuacji jednak, kiedy mleko już się rozlało, to może teraz jest dobry moment na to, żeby się zatrzymać, popatrzeć na swój biznes z lotu ptaka i pomyśleć, jak go uelastycznić. Jak dotrzeć do naszych celów, czy to tych finansowych, czy tych z misji, w inny sposób. Można zadać sobie pytanie: „Co jest moim nadrzędnym celem?”.   Jeżeli masz podjętą konkretną biznesową decyzję, to nie będziesz ustawać w zmianach i w kolejnych próbach, aż zrealizujesz to, co chcesz.   Jak więc nie poddawać się tym złym nastrojom? Po prostu dalej robić swoje, tylko szukać innych sposobów na zrealizowanie tego, co chcemy. Mówi się, że jak się ma odpowiednią motywację, to zdziała się wszystko. Czym jest zatem ta odpowiednia motywacja? Odpowiednia motywacja dla mnie to przede wszystkim podjęcie biznesowej decyzji i ustalenie swojej misji w dwóch aspektach. Pierwszy może być związany z korzyściami, jakie odniesiemy, kiedy zrealizujemy swoje zawodowe cele. Drugi aspekt powinien być związany z tym, co wniesiemy do systemu, do świata, czyli: jak to, co robimy, wpłynie na życie innych ludzi. Wtedy budzi się motywacja. Często potrafimy zrezygnować z dóbr, jakie określiliśmy w misji (np. konkretny obrót, zysk czy swoją własną pensję), bo na jakimś etapie uznajemy, że to nie jest aż tak ważne, żeby wymuszać na sobie wychodzenie ze strefy komfortu i znoszenie kolejnej porażki. Jeśli nasz drugi aspekt misji jest związany z innymi, a nie z naszymi finansami, to wtedy on może być naszym naturalnym motywatorem. W trudnych momentach pomyślisz sobie, że tracą inni, gdy nie dajesz im możliwości czy sposobności skorzystania z Twojej usługi lub produktu. Nie wpływasz więc swoją misją tak, jak chciałeś na rzeczywistość i to czasami potrafi wystarczająco zmotywować. Moja osobista misja „Prowadzę prosperujący biznes i wiodę obfite, atrakcyjna życie” jest jednocześnie biznesową decyzją. Przedstawia...
Wywiady i inspiracje

Proces rekrutacji w cyfrowej transformacji. Rozmowa z Mateuszem Bieleckim

Pandemia odciska piętno na wszystkich aspektach pracy przedsiębiorstwa. Są firmy, które – mimo kryzysu – zwiększają zatrudnienie i wcielają do swoich zespołów nowych pracowników. O tym, jak przeprowadzić rekrutację zdalnie w czasie, kiedy bezpośrednie spotkania nie są priorytetem, oraz o tym, jak wdrożyć pracownika w jego obowiązki w trybie online, rozmawiam z Mateuszem Bieleckim – współtwórcą platformy typu no-code umożliwiającej zbudowanie dowolnej aplikacji biznesowej wraz z workflow oraz udostępnienie jej użytkownikom w ciągu zaledwie kilku minut, która może wypełnić lukę w automatyzacji procesów biznesowych każdej firmy.   Na co należy zwracać szczególną uwagę, decydując się na rekrutację pracowników i ich zatrudnienie w trybie zdalnym? Wiele elementów składa się na rekrutacyjny sukces, ale jeden – gdy firma funkcjonuje w trybie zdalnym – ma szczególnie znaczenie. To kontakty międzyludzkie. Dlatego ogromnie ważne jest skracanie dystansu między nowym pracownikiem a firmą, minimalizowanie formalnego onboardingu i zadbanie o jak najwięcej czasu na ten nieformalny. Jak przygotować rekrutację, by wywrzeć na pracowniku pozytywne wrażenie? Proces rekrutacji wiąże się ze sporą biurokracją, włączonych jest w niego najczęściej kilka osób z różnych działów po stronie firmy. Ważne, aby były one w kontakcie ze sobą, aby komunikacja przebiegała sprawnie i kandydat otrzymywał bez opóźnień niezbędne informacje. Dobrze, jeśli pracodawca zadba o to, by przyszły pracownik miał możliwość poznać go i cały zespół podczas telekonferencji. Podobnie w czasie onboardingu ważne jest, aby nie tylko zapewnić narzędzia i wiedzę niezbędne do przejęcia nowej roli, ale też utrzymać bliski kontakt, np. stosować politykę otwartych drzwi, umożliwiać informację zwrotną. Zdalny tryb pracy jest podatny na dezinformację i chaos, utrudnia budowanie relacji, tak ważnych na początku nowej pracy. Tutaj bardzo może pomóc nowoczesna technologia. Jak powinna przygotować się firma, by zapewnić sobie sprawne przeprowadzenie tych procesów? Zadaniem pracodawców jest stworzenie przyjaznego, choć wirtualnego, środowiska pracy. Aby firmy mogły sprawnie funkcjonować online, muszą przejść proces digitalizacji, zminimalizować ręczną obsługę procesów i ograniczyć papier. A następnie uprościć procedury i ułatwić komunikację dzięki automatyzacji. Jakimi narzędziami mogą się wspierać? W obu tych kwestiach pomagają aplikacje biznesowe, doskonale zastępując tradycyjne systemy HR-owe czy portale pracownicze i wychodząc daleko poza ich możliwości. Przede wszystkim pozwalają zastąpić wszelkie wnioski offline tymi online. Nie tylko umożliwiają elektroniczny obieg dokumentów, ale też automatyzację przepływu pracy. Dzięki temu, na przykład wnioskowanie o nowy etat nie wymaga już skomplikowanych, papierowych formularzy czy przesyłania e-maili. Wystarczy w aplikacji dodać zapotrzebowanie na etat, uzupełnić formularz o najważniejsze informacje i wysłać do akceptacji, która wymaga zaledwie jednego kliknięcia. Aplikacje biznesowe skracają nawet o 90% czas procesowania dokumentów. Jakie trudności może napotkać firma podczas procesu rekrutacji online i zdalnego przygotowywania stanowisk pracy? Już przed pandemią aż 42% pracowników HR jako największą bolączkę wskazywało komunikację wewnętrzną. Obecna sytuacja jeszcze bardziej ją utrudniła. Wrogiem komunikacji jest m.in. biurokracja, a jest ona szczególnie rozbudowana w procesach rekrutacji i onboardingu. Ręczne tworzenie ogłoszeń, procesowanie maili i CV, wysyłanie wiadomości z zaproszeniem na rozmowę, analiza ich wyników, przygotowanie informacji zwrotnych… to wszystko potrafi zajmować nawet 80% czasu rekrutera. Gdzie czas na budowanie relacji z kandydatami? Po zakończeniu rekrutacji trzeba przygotować nowe stanowisko, niezbędną dokumentację, przekazać narzędzia pracy, nadać uprawnienia. To zazwyczaj wymaga kontaktu z wieloma działami, co w trybie zdalnym może być wyjątkowo uciążliwe. Dziesiątki maili i telefonów znów może zastąpić zwinna aplikacja. Jak pracodawcy powinni prowadzić zdalne wdrażanie pracowników i komunikację z nimi, by mogli przywiązać się do firmy tak, jakby przychodzili do biura? HR-owcy nie mają teraz możliwości przyjąć nowego pracownika w biurze, z pakietem powitalnym w ręku, przedstawić zespołowi i zaprosić na spotkania integracyjne. Nowe osoby dostają mnóstwo maili, zasypywane są informacjami o badaniach i szkoleniach, danymi dostępowymi do różnych programów. Naprawdę trudno jest zyskać orientację w takich warunkach. Dlatego onboarding również warto zautomatyzować. Jak to wygląda w Waszej aplikacji? W Qalcwise HR-owiec może utworzyć nowe stanowisko pracy, przypisać zadania innym działom i przygotować pakiet powitalny. Gdy nowy pracownik przyjdzie do pracy, otrzyma link do swojego profilu, a na nim zobaczy wszystkie przygotowane informacje, dokumenty i materiały szkoleniowe. Z kolei zespół otrzyma informację mailową o nowej osobie. To pozwala uprościć, uporządkować i skrócić czas wdrożenia. Aplikacje ograniczają formalności, zapewniając więcej czasu na kontakt z przełożonym, mentorem czy kolegami. Jakie są korzyści ze zdalnego kontaktu z kandydatami na nowe stanowiska w firmie? Kontakt jest niezbędny, aby obie strony najpierw przekonały się, czy ta współpraca ma szansę być owocna. Jeśli decydujemy się na współpracę, to niezwykle ważne jest ułatwienie startu w nowej organizacji. Skuteczny onboarding zwiększa zaangażowanie, produktywność i retencję. Badania pokazują, że firmy, które mają jasne, uporządkowane procesy wdrożeniowe, osiągają kilkukrotnie większy wzrost przychodów. Dobra komunikacja przekłada się na wyniki. Czy takie rozwiązania mają szansę pozostać z nami na dłużej czy są raczej odpowiedzią na bieżące potrzeby? COVID-19 przyspieszył to, co miało nadejść w ciągu kilku lat – cyfrową transformację biznesu. Już w zeszłym roku Gartner umieścił wśród najważniejszych trendów technologicznych 2020 roku hiperautomatyzację. Pandemia, wymuszając pracę zdalną, sprawiła, że z dnia na dzień firmy zrozumiały, że digitalizacja i automatyzacja są nieuniknione. Przedsiębiorcy, którzy zainwestowali w rozwiązania informatyczne, dużo łagodniej odczuli skutki pandemii. Byli w stanie szybko przestawić się na nowe realia i dostosować do nowego sposobu pracy. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, czy firmy powinny korzystać z chmury. Z kolei aplikacje biznesowe pozwalają obsłużyć większość procesów biznesowych, uniezależniając firmy od fizycznej obecności pracowników. Nowoczesne technologie wkraczają do firm, sprawiając, że będą one lepiej przygotowane na to, co nieprzewidywalne. Dziękuję za rozmowę....
Andrzej Matracki
Wywiady i inspiracje

Ostre cięcie zmian. Rozmowa z Andrzejem Matrackim

Nie kto inny jak my, Polacy, mamy najlepszych fryzjerów na świecie. Świadczą o tym choćby złote medale z Mistrzostw Świata we fryzjerstwie. Sytuacja pandemii wyraźnie pokazała, że fryzjerstwo to nie tylko ładne fryzury czy filmy z pokazów, ale biznes oparty na twardej kalkulacji, uważnej obsłudze klienta i najważniejsze – na zaufaniu. Działalność salonów fryzjerskich została zawieszona na ponad dwa miesiące. Dziś, gdy branża beauty została rozmrożona, salony fryzjerskie zmagają się z zaleceniami GIS, które są wyjątkowo rozbudowane i restrykcyjne, ale także z obawami klientów. O realiach pracy w dobie koronawirusa rozmawiam z Andrzejem Matrackim – wielokrotnym Mistrzem Świata we fryzjerstwie, Prezydentem Federacji OMC w Europie Zachodniej, trenerem fryzjerskiej kadry Polski, ale także przedsiębiorcą prowadzącym – wspólnie z bratem – salon w Olsztynie i z upodobaniem nadal obsługującym klientów fryzjerem.   Salon Matraccy promuje się hasłem „Salon Mistrzów Świata” i bez wątpienia można powiedzieć, że jest to salon premium. Marzymy o tym, żeby tak było. I wierzymy, że przychodzą do nas klienci, którzy są świadomi i tej jakości premium szukają. Taki wizerunek budujemy konsekwencją i szukaniem nowych rozwiązań i dążeniem do doskonałości codziennie. Minuta po minucie, godzina po godzinie, próba po próbie, cięcie po cięciu. Nigdy nie odpuszczamy, nawet na chwile. To chyba zresztą wynika z naszego wychowania. Od rodziców dostaliśmy takie wychowanie, które nauczyło nas cały czas poszukiwać, nie ustawać w rozwoju, we wszystkich sferach życia szukać, jeśli czegoś brakuje, sprawiać, że coś będzie działać lepiej, będzie bardziej funkcjonalne. Nauczyli nas też bez kompleksów spoglądać za granicę i tam szukać inspiracji. Kilka dni temu na powrót otwarto drzwi salonów fryzjerskich. Jak przetrwaliście szturm klientów? To, co zostało powiedziane w mediach, że miliony ludzi rzuciło się na salony fryzjerskie, to jest nieprawda. Ustanowione przez rząd i służby sanitarno-epidemiologiczne procedury spowodowały, że to po prostu stało się niemożliwe. Czy dlatego, że można aktualnie efektywnie i bezpiecznie przyjąć o 30 proc. klientów mniej? To też. Ale samym sposobem komunikowania sprawiono, że klientów jest mniej. Ludzie się po prostu obawiają. Jeżdżą komunikacją miejską, chodzą do marketu spożywczego, ale czas na fotelu w pomieszczeniu, w którym jest kilka osób jest dla nich psychologiczną barierą. Aktualna sytuacja wymaga jakichś fundamentalnych zmian w organizacji pracy fryzjera? Tak naprawdę nie zmieniło się aż tak wiele. Poza odległościami między ludźmi i strachem klientów, którzy przychodzą, wyposażeni w maseczki, rękawiczki i z szeroko otwartymi oczami. Wcześniej w naszych salonach także obowiązywały wysokie standardy higieny. Po każdym kliencie dezynfekowaliśmy miejsce, na którym siedział, czy myjkę, na której kładł głowę, wszystkie narzędzia. Peleryny były zawsze świeże, a ręczniki jednorazowe. Jako fryzjerzy z bratem wywodzimy się ze starej szkoły fryzjerstwa. W szkole zawodowej, później w technikum, zostaliśmy gruntownie ukształtowani w pełnej świadomości tego zawodu. Mieliśmy takie przedmioty, jak technologia fryzjerstwa, higiena, a także przedmioty, których teraz w szkołach są już tylko podstawy: choroby włosów i skóry, wiedza o wszelkiego rodzaju zmianach chorobowych i naturalnych, jakie możemy napotkać na skórze. W tradycji fryzjerstwa byliśmy dużo bliżej skóry. Szczególnie fryzjerom męskim blisko było do cyrulików.   Wywodzimy się z tej starej szkoły, która dała nam poczucie nie bycia wielkim stylistą, ale bycia rzemieślnikiem.   Znamy się na swoim fachu i mamy naturalną baczność, by chronić klienta przed zagrożeniami, które się podczas usługi pojawiają. Ten mindset wsparty na fundamencie etyki zawodu to nie jest dla nas nic nowego.   Andrzej Matracki z bratem Pawłem Matrackim, fot. archiwum prywatne   Ale nie da się ukryć, że zagrożenie, które się pojawiło jest zupełnie nowe. Choćby to, że klient odczuwa strach przez okolicznościami skorzystania z usługi, której potrzebuje. Jak budować poczucie bezpieczeństwa? Najgorzej jest podejmować próby budowania poczucia bezpieczeństwa, kiedy kryzysowa sytuacja już trwa. Będę podkreślał z uporem maniaka, że budować bezpieczną atmosferę i zaufanie trzeba zawsze. Jak zaczynaliśmy biznes to już ją budowaliśmy. Zbudowane przez lata zaufanie do marki procentuje w tej chwili. Miejsca cieszące się dobrą opinią klientów, nie będą miały problemów. My tak zrobiliśmy, a teraz – dając jeszcze więcej od siebie, nawet coś co jest wymagane – mamy jeszcze większy efekt. Fryzjer to zawsze był zawód zaufania. Bez zaufania klientów, fryzjer nie istnieje. O ile do tej pory chodziło o zaufanie do jego umiejętności, teraz mamy do rozwiązania problem zupełnie innego rodzaju. Zmienia on myślenie nie tylko o obsłudze klienta, ale o organizacji pracy i wszystkich procedurach, a także powiązanymi aspektami fizycznymi środowiska pracy. W tej chwili musimy bazować na tym, by wśród klientów budować to poczucie bezpieczeństwa na zupełnie innym poziomie. Po pierwsze musimy zrobić wszystko, by stworzyć faktycznie bezpieczne miejsce dla naszych klientów i pracowników. W dużej mierze temu właśnie służą zalecenia dla salonów wydane przez GIS. Po drugie, musimy dawać świadectwo temu, co dla tego bezpieczeństwa robimy. Więc coś się jednak w Waszych salonach zmieniło? To, że w naszym nastawieniu nie zmieniło się wiele, nie oznacza, że nic nie zrobiliśmy. Zrobiliśmy bardzo dużo. Gdy ogłoszono lockdown, nie załamaliśmy rąk, ale chwyciliśmy za farbę, pędzle i pomalowaliśmy salon. Wnętrze jest odmienione, uzyskaliśmy poczucie nowości, świeżości. Jest mniej stanowisk, by uzyskać odstęp 2 metrów między osobami. Te konsole, które nie są wykorzystywane, służą jako parawany, przedzielają miejsca pracy. Przez to, że przez weekendy salon jest przekształcany w studio szkoleniowe do celów przygotowania do kadry do mistrzostw świata, tudzież do komercyjnych szkoleń, jest w pełni konwertowalny. Wszystkie lustra, fotele są ruchome. Usunęliśmy część mebli, zamówiliśmy kilka nowych, żeby jeszcze bardziej poprawić ergonomię salonu i dostosować wnętrze do nowych wymogów, które mówią, że ma być jak najmniej produktów na półkach. Ta sytuacja dała nam zupełnie inne spojrzenie na przestrzeń. Jesteśmy minimalistami, lubimy otoczenie które jest utrzymane w duchu minimalizmu, ale teraz jeszcze bardziej zafiksowaliśmy się na tym, by uzyskać to wizualne wrażenie sterylnej czystości.   fot. archiwum prywatne Andrzeja Matrackiego W planach mamy też założenie wideodomofonu, więc wchodzić będą tylko osoby umówione na wizytę, pracownicy i dostawcy.  Nikt postronny z ulicy nie będzie mógł wejść. Zależy nam na zbudowaniu wrażenia takiej bezpiecznej enklawy. Z dodatkowych metod zabezpieczenia salonu postawiliśmy na sterylizację promieniami UVC, służy ona do utrzymania sterylność narzędzi – grzebieni, nożyczek. Tego nie ma w obostrzeniach, ale chcemy wyjść dalej, zrobić jeszcze więcej, by ugruntować to...
Magdalena Siedlecka
Wywiady i inspiracje

Słodka zmiana kierunku. Rozmowa z Magdaleną Siedlecką

Mówi, że długo kopała z zapałem korytarze prowadzące do realizacji marzeń zawodowych. Dwa kierunki studiów, stypendia naukowe, bogate CV. Dopiero ciąża pomogła jej odkryć, co tak naprawdę daje jej satysfakcję, z kolei udział w programie telewizyjnym Bake Off – Ale ciacho! zmotywował do tego, aby podjąć ryzyko i obrać zupełnie inny kierunek. Z Magdaleną Siedlecką – właścicielką marki Słodka, uczestniczką programu Bake Off – Ale ciacho!, cukiernikiem, fotografem i marketerem w jednym, rozmawiam o jej słodkim biznesie.   Jak wyglądały początki biznesu? Dlaczego tą, słodką częścią kuchni się zajęłaś? Od zawsze uwielbiałam gotować. Kuchnia to była i jest strefa, która mnie odpręża, pozwala zapomnieć o codziennych problemach i przynosi pewnego rodzaju spełnienie twórcze. Lubię słodki smak, desery często pojawiały się więc jako wisienka na torcie przygotowywanych przeze mnie posiłków. Gdy zaszłam w ciążę i z powodów zdrowotnych zmuszona byłam do zwolnienia tempa życia, tym bardziej zawodowego, poszukiwałam dla siebie bezpiecznego zajęcia. Zaczęłam eksperymentować z wypiekami, poszerzać swoją wiedzę, szukać inspiracji. Sama nie mogłam zjadać całej blachy ciasta, częstowałam więc rodzinę, znajomych, sąsiadów. Otrzymywałam coraz to bardziej pozytywny feedback, który był moim motorem do rozwoju pasji. Pasji, bo wtedy nawet przez myśl mi nie przechodziło, że kiedyś to będzie mój zawód. Opowiedz nieco więcej o swoim słodkim biznesie. Pracujesz sama czy z kimś? Kto Ci pomaga? Co zajmuje Ci najwięcej czasu? Gdzie szukasz inspiracji i wsparcia? Moja przygoda zawodowa zaczęła się od moich znajomych, którzy znając moje wypieki, prosili, bym osłodziła im urodziny, przyjęcia itp. Gdy poczułam, że rzeczywiście jestem dobra w tym, co robię, i czas zacząć wyceniać swoją pracę, postawiłam wszystko na jedną kartę i założyłam swój własny biznes.   Prowadzę jednoosobową firmę i jestem specjalistką we wszystkich dziedzinach kierowania działalnością. Słodki biznes to nie tylko opracowywanie przepisów i lukrowanie donutów.   To przede wszystkim umiejętności międzyludzkie, ponieważ dobra komunikacja z klientem to podstawa jego zadowolenia z usługi. Każdy ma inne gusta, oczekiwania, więc poprowadzenie rozmowy i intuicja to klucz do realizacji zamówienia. Do tego dochodzą umiejętności sprzedażowe, promocyjne, zaopatrzenie, księgowość, technologia żywności, produkcji, a także bycie artystką i sprzątaczką w jednym. Jestem osobą, która lubi kontrolować sytuację, dlatego przemawiała przeze mnie chęć poznania wszystkich tych sfer. Człowiek najlepiej uczy się, gdy samodzielnie rozwiązuje wszystkie problemy. Traktuję to jako wyzwanie. Zajmuje mi to sporo więcej czasu, ponieważ muszę się doszkalać z obcych mi dziedzin, lecz dzięki temu wiem, że w przyszłości, gdy firma się rozwinie, będę posiadała wiedzę, która pozwoli mi zatrudniać ludzi, zarządzać ich pracą, kontrolować ją i wyznaczać im nowe cele. Nie jestem alfą i omegą, często korzystam więc z możliwości uczestniczenia w spotkaniach z innymi przedsiębiorcami, gdzie można zasięgnąć wiedzy, wymienić spostrzeżenia, zainspirować się. Biorę udział w warsztatach, kursach online, czytam specjalistyczne artykuły i mam cały czas szeroko otwarte oczy.   fot. archiwum prywatne Magdaleny Siedleckiej   Jak widzisz Słodką za 5 lat? Czy wolałabyś prowadzić kameralny biznes czy przeciwnie? Rozwój to największy motor napędowy firmy, za 5 lat chciałabym więc stać się silną, stabilną marką z wachlarzem perspektyw. Kameralność w słodkim biznesie pozwala utrzymać jakość i naturalność produktów, a także autonomię. I tego nie chciałabym zmieniać.   Ale Słodka to także warsztaty, szkolenia, eventy, fotografia kulinarna, foodstylizacja, dziennikarstwo kulinarne.   I to jest część biznesu, którą chciałabym rozbudować z przytupem. Co sprawia Ci największą trudność w pracy? Czas to pieniądz. Tak się mawia i to prawda. A w moim biznesie to jest najtrudniejsza kwestia to wycenienia. Nie mam ustalonych godzin pracy. Potrafię dogrywać szczegóły z klientami w środku nocy, bo akurat im się przypomniało. Dekoracje przygotowuję często kilka dni przed, przez wiele godzin. Chodzę od kwiaciarni do kwiaciarni, by nabyć wymarzone kwiaty. Tu się chłodzi, tam tężeje – niby w tym czasie fizycznie nie pracuję, ale to też część mojej aktywności. Dlatego śmieszy mnie, kiedy dostaję pytanie: „Ile zajmuje Ci jeden tort?” albo „To ile masz na godzinę?”. Niestety, u mnie taki kalkulator nie istnieje. Z pozoru mogłoby się wydawać, iż kosztem w takiej działalności są tylko składniki do słodkości. Czy tak jest rzeczywiście? Większość klientów patrzy na cenę np. tortu przez pryzmat składników. I to najczęściej przez znane im ceny z sieciówek oraz powszechnie znane torty z bitej śmietany i kilku owoców. Moje torty są z naturalnych, wysokiej jakości produktów, najczęściej z trzema przełożeniami. A każda z warstw ma dodatkową niespodziankę dla przełamania smaku, zmiany struktury. Do tego dochodzą zdobienia, np. figurki ulubionych postaci z bajek, które czasem lepi się cały dzień, żywe kwiaty, dodatkowe słodkości, które dekorują tort. To wszystko składowe ceny. Do tego dochodzą podkłady, opakowania, amortyzacja sprzętów, akcesoria cukiernicze oraz zdobnicze, czas poświęcony na rozmowy, przygotowywanie ofert, zakupy, koszta prowadzenia działalności, szkolenia itd. Dopóki człowiek piecze dla rodziny, to składniki są największym kosztem, przy prowadzeniu działalności z każdym kolejnym etapem rozwoju nakłady tylko rosną. I to trzeba mieć na uwadze, decydując się na taki biznes. Czy pojawiły się jakieś przeszkody – a jeżeli tak, to jakie – które musiałaś przezwyciężyć, aby stworzyć Słodką? Chyba największe ograniczenia były we mnie. Praca na etacie daje poczucie bezpieczeństwa. Skok na głęboką wodę wiąże się z wielkim ryzykiem – albo utrzymasz się na powierzchni, albo pójdziesz na dno…   Do tego szara rzeczywistość polskiego przedsiębiorcy, której przez pryzmat różowej wizji biznesu często nie uwzględnia się w swoim biznesplanie. A ta szybciej puka do drzwi niż sukces.   Czy możesz powiedzieć, że na co dzień robisz to, co kochasz? Zdecydowanie, moja praca to moja pasja. Nie obrażam się, gdy ktoś mówi, że moje miejsce jest w kuchni, bo to rzeczywiście miejsce, które kocham z wzajemnością ;) Jak oceniasz doświadczenie zdobyte w Bake Off – Ale ciacho!? Czego najcenniejszego nauczyłaś się w programie? Co Cię najbardziej zaskoczyło, a co było najtrudniejsze? Program telewizyjny Bake Off – Ale Ciacho! to moja trampolina zawodowa. W liceum kończyłam klasę o profilu matematyczno-fizyczno-informatycznym. Tytuł magistra obroniłam z Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Pracowałam jako specjalista ds. marketingu i eventów. Gdzie w tym wszystkim kulinaria? To właśnie program uświadomił mi, że kocham słodkości. Nabrałam odwagi i wiatru w żagle, by podjąć ryzyko – przebranżowić się i założyć własną działalność.   Nie znasz dnia...
Wywiady i inspiracje

Rola kultury w negocjacjach międzynarodowych. Rozmowa z dr. Michałem Chmieleckim

W dobie globalizacji i mobilności pozyskiwanie partnerów biznesowych z innych, nawet odległych krajów nie jest już niczym nadzwyczajnym. Jednak tym, co poza dobrą ofertą biznesową daje pożądany efekt podczas rozmów handlowych, jest zrozumienie różnic kulturowych i dostosowanie się do wynikającego z nich stylu komunikacji. O tym, jak negocjować na styku odmiennych kultur i czego należy być świadomym, by przez nieporozumienie nie ponieść fiaska w kontaktach międzynarodowych, rozmawiam z dr. Michałem Chmieleckim – ekspertem ds. negocjacji międzynarodowych, trenerem i coachem z ponad 15-letnim doświadczeniem w prowadzeniu szkoleń, wykładów, warsztatów, seminariów dla wyższej i średniej kadry zarządzającej w Polsce i za granicą. Właścicielem portalu www.szkoleniaznegocjacji.com i autorem bloga Projekt Przywództwo.   Jakie kompetencje powinien posiadać skuteczny negocjator prowadzący rozmowy na rynkach zagranicznych? Skuteczny negocjator to osoba, która znakomicie się komunikuje, w sposób jasny i precyzyjny formułuje swoje myśli, świetnie słucha, potrafi sprawnie budować relacje interpersonalne, szybko wzbudza zaufanie, ma zdolności krytycznego myślenia, jest bardzo cierpliwa i wytrwała, panuje nad emocjami i dobrze zna swoje mocne i słabe strony. Jest świadoma tego, jak przeciwnik czy partner mogą na nią wpłynąć. To również osoba znakomicie przygotowana do rozmów, bo bez przygotowania nie ma mowy o sukcesie. Spontaniczne działanie rzadko kiedy przynosi dobre jakościowo porozumienie. Negocjacje to przede wszystkim świetny research, znakomite planowanie i przygotowanie. W momencie, gdy do gry wchodzi kultura, konieczna jest znajomość różnic kulturowych nie tylko w zakresie etykiety, bo to jest wierzchołek góry lodowej, najważniejsza jest znajomość wartości oraz procesów i sposobów podejmowania decyzji w odmiennych kulturach. Czy negocjacje międzynarodowe są trudniejsze od tych, w których partnerzy pochodzą z tego samego kraju? Tak, i to znacznie. W grę wchodzi tu cały szereg czynników, które komplikują proces. Z jednej strony pojawiają się kwestie kontroli rządowej (np. Chiny) i poziomu biurokracji, stabilności i przewidywalności politycznej i prawnej, do tego dochodzą aspekty walutowe i naturalnie różnice kulturowe, o których już wspomniałem. Na jakich polach może dochodzić do nieporozumień? Co obejmują różnice kulturowe w biznesie? Cały szereg elementów. Chociażby styl komunikacji – może być formalny lub nieformalny. Przed przystąpieniem do rozmów powinniśmy odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób powinniśmy zwracać się do partnera? Czy możemy sobie pozwolić na prywatną anegdotę czy nie? Jeśli tak, to jak szybko możemy to zrobić? Czy możemy po kilku godzinach rozmowy zdjąć marynarkę i podwinąć rękawy koszuli? Czy możemy przejść na Ty? Kolejna sprawa to kontekst komunikacyjny. Musimy liczyć się z tym, że dla kultur wysokokontekstowych, takich jak np. Japonia, wiele znaczeń ukrytych będzie pomiędzy wierszami. Języki takie jak angielski czy niemiecki wymagają stosunkowo precyzyjnego, jednoznacznego formułowania tekstu, podczas gdy np. w arabskim czy japońskim komunikaty charakteryzują się dużą dwuznacznością. Japończyk chcący powiedzieć nie, powie raczej: „Zobaczę, co da się zrobić w tej sprawie” (zensho shimasu) lub „Sądzę, że powinienem to przemyśleć” (kento shimasu). Takie zachowanie, łączy się również z troską o zachowanie twarzy zarówno partnera, jak i swojej. Różnice mogą dotyczyć również poziomu emocjonalności. Wyobraźmy sobie np. Amerykę Łacińską i Skandynawię. Z jednej strony bogata ekspresyjność, podniesiony ton głosu, dużo gestykulacji, sporo dygresji, z drugiej strony ukrywanie uczuć, duża powściągliwość ekspresyjna, mało dygresji i spokój. Chińczycy np. rzadko werbalizują swoje emocje i uczucia. Te pozytywne zazwyczaj wyrażane są poprzez opiekę i dbanie o innych. Nieokazywanie radości, smutku czy złości pozwala uniknąć narzucania własnych uczuć innym, co pomaga zachować harmonię, która jest szalenie ważna w kraju tak mocno przesiąkniętym duchem konfucjanizmu. W zależności od kultury różni się także podejście do czasu. Jedną z podstawowych klasyfikacji jest podział na kultury polichroniczne i monochroniczne. W kulturach polichronicznych ludzie i dobre stosunki między nimi są dużo ważniejsze niż punktualność i precyzyjnie ustalone harmonogramy. Harmonogramy, jak i „nieprzekraczalne terminy”, traktowane są przez menedżerów na ogół dość elastycznie. W kulturach monochronicznych punktualność i przestrzeganie harmonogramów są bardzo ważne. Harmonogramy, jak i terminy, uważa się najczęściej za niepodlegające zmianie. Spotkania, które przebiegają zazwyczaj według ściśle ustalonego planu bywają przerywane stosunkowo rzadko, rzadko też modyfikuje się ich agendę. Przykłady, o których mówię, to tylko kropla w morzu wiedzy na temat negocjacji międzynarodowych. Wspomniał Pan o koncepcji „zachowania twarzy”. Co miał Pan na myśli? Czy mieści się ona w granicach technik negocjacyjnych, jest kwestią poczucia godności i honoru, czy wynika ona raczej z zakorzenionego modelu wychowania?   Twarz to swego rodzaju kapitał społeczny, jaki posiada negocjator. Twarz dotyczy reputacji i respektu, z jakim powinien być traktowany człowiek.   Japonia czy Chiny ponownie będą tu dobrym przykładem. Filozofia konfucjańska, która zawsze miała na uwadze drugą osobę i troskę o poprawne stosunki międzyludzkie, doprowadziła do wytworzenia wzorów komunikacyjnych, które pomagają zachować twarz. Od najmłodszych lat małym Chińczykom wpaja się ostrożność dotyczącą wyrażania własnych opinii na temat innych. Przykładem może być tu koncept „yuan” odnoszący się do zachowania, w którym nie wyraża się niezadowolenia. Jest to stan umysłu, w którym osoba odczuwa niezadowolenie, lecz nie ukazuje go, celem zachowania twarzy. Dla kontrastu w zachodnich społeczeństwach (np. USA) od najmłodszych lat mówi się dzieciom o tym, by swobodnie wyrażały własne myśli. Negocjator z Chin, któremu obiecano przesłać ważne informacje mailem, nie dostawszy ich stwierdzi, że nie otrzymał wiadomości prawdopodobnie z powodu usterki serwera albo ustawień filtrów antyspamowych, nie usłyszymy z jego ust zdania: „Pan Johnson nie wysłał mi obiecanej wiadomości”. Jak Polscy negocjatorzy wypadają na tle innych krajów? Po czym można ich rozpoznać? Porównując nas z innymi kulturami, można śmiało powiedzieć, że lubimy, a nawet kochamy, improwizację. Nie lubimy przygotowywać się do rozmów. Często szkoda nam czasu na zaplanowanie i stworzenie alternatywnych scenariuszy. Trzeba jednak przyznać, że jesteśmy dość kreatywni. To chyba spuścizna kilkudziesięciu lat gospodarki centralnie planowanej. Należy jednak pamiętać, że w negocjacjach nie powinniśmy pozwalać sobie na improwizację. Dodatkowo istnieją kultury, które wymagają precyzyjnego zdefiniowania procedur i porządku rozmów (np. Niemcy czy Szwajcarzy). Agenda zazwyczaj ustalana jest wcześniej, a jej zmiany są niechętnie akceptowane. Martwi mnie jeszcze jedna rzecz. Jakiś czas temu prowadziłem badania nad rolą debriefingu w negocjacjach, czyli analizowania całego procesu negocjacji już po jego zakończeniu. Tylko w ten sposób – analizując szczegółowo swoje ruchy, zagrania czy dobór taktyk i członków zespołu – zespoły negocjatorów mogą się uczyć i wyciągać wnioski ze swoich działań. Niestety, temu aspektowi polscy...
Dorota Deląg
Wywiady i inspiracje

Show jest tylko anegdotą. Rozmowa z Dorotą Deląg

W kontaktach biznesowych liczy się zaufanie. To, jakie wrażenie zrobimy na rozmówcy, zdecyduje o tym, czy będzie on zainteresowany współpracą. A oceniani jesteśmy codziennie. Jak wypaść dobrze? Jak zaprezentować się tak, by nas zapamiętano? Rozmawiam o tym z Dorotą Deląg – znaną aktorką i dziennikarką, która swoje doświadczenie sceniczne i telewizyjne przekłada na działalność trenerską, prowadząc szkolenia z autoprezentacji i wystąpień publicznych.   Szkoli Pani z autoprezentacji i z wystąpień publicznych. Dlaczego? Czy zauważyła Pani w kontaktach biznesowych luki w tym zakresie?  To zupełnie inny powód. Wywodzę się ze środowiska artystycznego, nie śledzę środowisk biznesowych. Nie było więc moim celem wypatrywanie luk i dopasowanie się do nich z moją propozycją. Tak się poukładało moje życie. To jest historia, która spontanicznie się w moim życiu zadziała, cały mój bagaż doświadczeń, które gromadziłam przez 20 lat pracy zawodowej, ukierunkował mnie po prostu na to, żeby zostać trenerem. Wykonuję swoją pracę z zamiłowaniem i pasją, i tego samego uczę na swoich warsztatach. Na swojej stronie internetowej (dorotadelag.com.pl) zamieściłam wyjątkowy film. To moja wideowizytówka o tym, jak to się stało, że zostałam trenerem. Taki storytelling, storytelling o mnie. Chcę w ten sposób dać przykład i uczyć tego, jak ważna jest autoprezentacja oraz że warto przygotować swoją storytellingową wideowizytówkę i podejść do tego zaangażowaniem. Kiedy patrzę na świat biznesu i ten artystyczny, to dostrzegam, że są one pokrewne. I w jednym, i w drugim chodzi o komunikację. Biznes jest ukierunkowany głównie na komunikację z drugim człowiekiem, tak samo artyści – też komunikują, tylko innymi narzędziami. A autoprezentacja jest fantastycznym narzędziem do komunikacji. I – moim zdaniem – jest ona niezagospodarowana przez biznes, bo nie jest traktowana poważnie. Obserwuję, że osoby, które stykają się z nią pierwszy raz, są zaskoczone, że dzięki niej można tyle o sobie i swojej firmie powiedzieć. Może to niedocenianie wynika z tego, że po prostu nie uczymy się autoprezentacji. Nasz program edukacji tego nie przewiduje. Autoprezentacja powinna być bezwzględnie przedmiotem w szkole. U nas, jeśli już podejmujemy ten temat, to skupiamy się na jednym elemencie, na tym, żeby wystąpić bez tremy. To jest główny problem ludzi w ogóle, że trema ich zjada. Poza tym, nie potrafią mówić o sobie. Potrafią się tylko przedstawić i powiedzieć, co robią. Dlaczego robisz to, co robisz? Co czyni Cię unikatowym? Co możesz zaoferować innym? Kim jesteś? Okazuje się, że są to już bardzo trudne pytania. I wtedy wkraczam ja ze swoim warsztatem, który pozwala ludziom odkryć swój potencjał i w taki sposób o sobie mówić, aby stać się inspirującym dla innych. Zdobycie umiejętności ciekawego mówienia o sobie przekłada się na wystąpienia publiczne, a to później na stworzenie np. swojej wideowizytówki. Jeszcze niewiele firm ją ma, teraz jest więc idealny moment, żeby się nią wyróżnić. Trzeba zrozumieć, że to nie jest reklama.   Dzięki nagraniom można powiedzieć o sobie to, czego nigdy byśmy nie powiedzieli, bo nie bylibyśmy o to zapytani.   A kiedy materiał jest przemyślany, przeanalizowany i po prostu dobrze napisany, to potencjalny klient może zobaczyć czarno na białym, kim jesteśmy. Cała zabawa właśnie na tym polega, żeby odpowiedzieć na to pytanie w tak inspirujący sposób, żeby druga osoba chciała z nami nawiązać współpracę. A przecież o to chodzi w biznesie. W ten sposób możemy też wzbudzić większe emocje, zacząć budować relację... Nie powiem nic odkrywczego: emocje sprzedają, a fakty informują. Ja zajmuję się emocjami. Mój background aktorski pozwala na to, żeby „pogrzebać” w ludziach. A oni naprawdę dają na to zgodę. Komunikacja polega na tym, by słuchać drugiego człowieka i wyciągać wnioski. Ze swoimi warsztatami i wideowizytówkami wkraczam do świata, w którym ludzie mają w ogóle problemy, by mówić. Świetnie robią biznes, potrafią znakomicie nawiązywać relacje biznesowe, ale kiedy mają to wszystko zmieścić w krótkiej prezentacji, zaczynają się schody. Dlatego uczę ich, jak z wykorzystaniem technik aktorskich zaakceptować siebie, także na ekranie. Kiedy to nastąpi, łatwiej jest użyć kolejnego narzędzia, czyli siebie do komunikacji. Wydaje mi się, że problem z akceptacją siebie, wynika z wychowania, z poczucia pewności siebie, które wynosi się z domu. Uczono nas przecież, żeby być skromnym, nie wychylać się, nie chwalić. Teraz takie podejście w ogóle się nie sprawdza.  Zgadzam się. Teraz trzeba być do przodu i trzeba być pewnym siebie. Generacja ludzi młodych to pokazuje, ona wie czego chce, mówi o tym i to komunikuje. I to jest fantastyczne. Starsi już tego nie potrafią, bo się wstydzą, albo tak naprawdę nie wiedzą, jaki jest ich potencjał. Wielu ludzi uważa też, że otwieranie się jest niepotrzebne w kontaktach. A to nieprawda. Jesteśmy już przecież bardziej świadomi, nastawieni na samorozwój, już nas nie interesują powierzchowne znajomości. Chcemy poznawać się bardziej i wchodzić w głębsze relacje, nawet te biznesowe. Nie kupuje się tylko produktu, ale człowieka, który za nim stoi. Ta wiarygodność jest niezwykle istotna i ważna. Występujemy przecież nie tylko przed dużym gronem osób, prowadzimy negocjacje twarzą w twarz, rozmowy z partnerami biznesowymi, rozmowy sprzedażowe, od których zależy wiele. Tak, wystąpienia publiczne to nie są tylko wystąpienia ze sceny. Występujemy codziennie. Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, jak często wykonujemy autoprezentację przed swoimi klientami czy potencjalnymi klientami, czy osobami z zespołu, jeśli uświadomimy sobie, że to narzędzie, którego używamy non stop, to docenimy jego moc. Dostrzega Pani inne problemy? Wstydzimy się mówić o sobie, nie doceniamy własnego potencjału, co jeszcze nas blokuje?  Jeśli już damy sobie przyzwolenie na mówienie o sobie, to powinniśmy dowiedzieć się, jak łączyć historie ze swojego życia z opowieścią o nas. Każdy z nas ma jakąś historię. Tych historii jest mnóstwo. I to one powodują, że stajemy się atrakcyjni biznesowo dla drugiej osoby. Ponieważ na przykład wyznajemy te same wartości, wierzymy w te same rzeczy, odczuwamy to samo. Kiedy przełamiemy tę blokadę, to powstaje kolejny problem – jak to wszystko powiedzieć. Tutaj proponuję techniki intonacyjne i impostacyjne, techniki warsztatowe. Kiedy uczymy się mówić, to tak naprawdę uczymy się wszystkiego od początku, ponieważ nie można przecież wyjść i mówić tak po prostu. Trzeba dodać do tego energię. A to jest męczące. Mówiąc energetycznie, intonacyjnie, używając technik – męczysz się. Musisz inaczej oddychać, inaczej artykułujesz – to jest praca....
Wywiady i inspiracje

Zysk w kolorze bursztynu. Rozmowa z Arturem B. Brzychcym

Fundusze, nieruchomości, dzieła sztuki – klasyczne sposoby lokowania pieniędzy coraz mniej satysfakcjonują inwestorów. Alternatywą dla cierpliwych może być zanurzenie się w świat luksusowych alkoholi, a nagrodą za wytrwałość – spory zwrot z inwestycji w butelkę szlachetnego trunku. O biznesie, który wypełnił niszę, mówi Artur B. Brzychcy – wieloletni ambasador marki Johnnie Walker Black Label oraz uczeń Iana Williamsa, jednego z najlepszych malt masterów XX wieku, oraz założyciel Loży Dżentelmenów – zgromadzenia szerzącego wiedzę o dobrym smaku.   Skąd pomysł na to, by zarabiać na sprowadzaniu unikatowych butelek whisky i doradzać w kwestii inwestycji na rynku alkoholi luksusowych? Od ponad dekady pracuję z whisky, zarówno z tą popularną, jak i z ekskluzywną, dostępną w limitowanych seriach, wyróżniającą się walorami estetycznymi i bogactwem aromatów. Poszukiwanie coraz to nowych smaków i pomysłów dawały coraz większą wiedzę i rozeznanie w rynku, z drugiej zaś strony, dziś już tysiące degustacji i spotkań z fanami whisky pozwoliły mi na poznanie zapotrzebowania ze strony finalnych odbiorców produktu. W końcu, gdy coraz częściej w sferze zainteresowań mojej i moich klientów zaczęły się pojawiać takie butelki, które były bardzo trudno dostępne lub takie, których wręcz nie było – trzeba było je stworzyć, nawiązać często niełatwy dialog z destylarniami i firmami, które do tej pory nie realizowały tego typu zleceń. Wiedzą, kontaktami i uporem udało się przełamać kolejne bariery i po części zagospodarować tworzącą się niszę na rynku, a po części stworzyć zupełnie nową branżę czy nowy zawód – selekcjonera whisky. Jakie były Pana początki w tej branży? Nie będzie zaskoczeniem, że w tak nowatorskiej branży, początki są zawsze trudne. Wiele przysłowiowych drzwi, które kilka lat temu były zamknięte, dziś stoi otworem przed każdym chętnym. Początki oznaczały jedną wyjątkową beczkę w skali roku – dziś jest to co najmniej jedna na dwa miesiące. Swoją przygodę z whisky zaczynałem w 2003 roku jako ambasador znanej marki whisky, a w 2009 roku powstała Loża Dżentelmenów, w której pracują specjaliści znający się na towarach luksusowych, znawcy dobrych win, koniaków, whisky czy cygar. Loża specjalizuje się w udostępnianiu do kolekcji rzadko spotykanych alkoholi. Dzisiaj, po 10 latach pracy, najcenniejszymi trunkami ze swoich magazynów dzielą się z nami zarówno najpotężniejsze koncerny, jak również rodzinne destylarnie. Swoim wyjątkowym skarbem – unikatową, wyjątkową beczką 27-letniej whisky – podzieliła się z nami jedna z najbardziej prestiżowych szkockich destylarni. Smaczku dodaje fakt, że destylarnia ta, także po raz pierwszy od czasu jej założenia, przekazała swoją beczkę w ręce prywatne. Jest to duże wyróżnienie dla firmy z Polski i dla polskiego rynku. Loża Dżentelmenów selekcjonuje pojedyncze, ekskluzywne i unikatowe beczki szkockiej whisky i udostępnia je polskim smakoszom. Whisky z naszej selekcji nie są dostępne w sklepach. To edycje tylko dla kolekcjonerów i ekskluzywnych miejsc. Dojście do tego etapu trwało wiele lat, ale obcowanie z najszlachetniejszymi trunkami to czysta przyjemność. Czym jest zatem whisky kolekcjonerska, że budzi aż tak duże emocje? Unikatem, zarówno pod względem liczby podobnych butelek, jak też pod względem bogactwa i charakteru aromatów zamkniętych w butelce. Popularna whisky, której w każdym sklepie jest po kilkadziesiąt sztuk, nie ma potencjału na wzrost wartości – dla odmiany, whisky typu single cask, z pojedynczej beczki, której na świecie jest 200 – 300 butelek, to już zupełnie inny temat. Jeśli wyobrazimy sobie rynek dzieł sztuki i zasady na nim panujące, wiele reguł możemy przełożyć niemal jeden do jednego – z tym, że są to dzieła sztuki gorzelniczej. Beczki z zamkniętych destylarni, tak samo jak dzieła nieżyjących już artystów, mają często większą wartość niż podobne, acz współczesne produkcje. Jak szuka się prawdziwych „perełek” wśród alkoholi? Coraz trudniej – same marki odkryły już, że to zarówno niezły interes, jak też świetne narzędzie promocyjne dla danej destylarni. Poza fizycznym znalezieniem takiego stylu i charakteru danej whisky, który będzie unikalny, coraz częściej jest to też kwestia przekonania właścicieli, że dany selekcjoner czy bottler dobrze zadba o wizerunek i promocję tej konkretnej beczki czy producenta. Potrzeba też, jak zawsze w życiu, trochę uporu i trochę szczęścia, żeby nawet przy ciekawej opcji zawsze sprawdzić, czy przypadkiem nie znajdziemy jeszcze ciekawszej. Czy każdy może zacząć inwestować w ten sposób? W zasadzie tak, choć im więcej mamy wiedzy dotyczącej czy to inwestowania w innego typu produkty, czy odnośnie samej whisky, tym będzie nam łatwiej. Inna sprawa, że im więcej mamy za sobą doświadczeń, tym większe spektrum inwestycji będzie wchodziło w grę, tym pewniejsi będziemy też przy inwestowaniu większych kwot w ciekawsze butelki i wyszukiwanie perełek na aukcjach. Na początku warto na pewno skorzystać z wiedzy i pomocy fachowców, skonfrontować podejście i metody każdego z nich i wybrać taki model, który będzie najbardziej odpowiedni dla posiadanego kapitału i oczekiwanego czasu oraz stopy zwrotu. Jak duży kapitał jest potrzebny, by zacząć inwestować w whisky? Na początek wystarczy nawet kilkaset złotych na pierwszą butelkę, choć wtedy musimy się uzbroić w cierpliwość – zanim zyska ona na wartości, może to trochę potrwać. Realnie kwota dwóch–trzech tysięcy złotych na początek pozwala już na zakup kilku ciekawych butelek, umożliwia też pozostawienie części funduszy na okoliczność ciekawej okazji. Warto też śledzić rynek i gdy pojawi się chętny, sprzedać coś z naszej kolekcji w dobrej cenie, obrócić gotówką i szukać następnej okazji, a jednocześnie zwiększyć operacjami pulę, jaką inwestujemy. Ile może kosztować butelka, którą warto teraz się zainteresować, i jak jej cena może kształtować się z biegiem lat? Wszystko zależy od tego, ile i jak szybko chcemy zarobić. Im droższa butelka na początku, tym jej wartość może (procentowo) rosnąć minimalnie wolniej, trudniej też na pewno będzie nam znaleźć – zwłaszcza na początku naszej przygody – chętnego na whisky za 20 000 złotych niż za 2000 złotych. Ceny butelek inwestycyjnych od lat nieprzerwanie rosną, choć oczywiście poszczególne marki potrafią zanotować spektakularne zwyżki wartości i chwilowe spadki cen. Na przykładzie jednej z naszych inwestycji mogę tylko powiedzieć, że jedna z butelek, którą kupiliśmy cztery lata temu z zamkniętej japońskiej destylarni, zwiększyła swoją wartość ponad czterokrotnie i przebiła pułap 100 000 złotych.   fot. archiwum prywatne Artura Brzychcego   Czy poza kosztem związanym bezpośrednio z zakupem wybranych butelek trzeba doliczyć koszty dodatkowe, np. na przechowywanie trunków? Przy wyjątkowo cennych butelkach i ich...
1 2 3 13
Strona 1 z 13