Wywiady i inspiracje

Tomasz Raczek: Największe zagrożenie jest w nas

Tomasz Raczek
fot. Adam Harry Charuk
566wyświetleń

PO GODZINACH

Tomasz Raczek
fot. Adam Harry Charuk

 
Najczęściej kojarzony jest Pan jako dziennikarz lub krytyk filmowy. Mało kto jednak wie, że jest Pan również miłośnikiem rejsów. Opłynął Pan w tym roku Islandię. Gdzie ta pasja ma swoje źródło?
Gdy byłem małym chłopcem, chciałem zostać marynarzem. To dziecięce marzenie tkwi we mnie do dzisiaj. Przez pewien czas pracowałem nawet w Polskich Liniach Oceanicznych jako oficer rozrywkowy na TSS Stefan Batory. Niezależnie od tego, czy znajdowałem się wtedy na morzu, czy na środku oceanu, miałem stuprocentową pewność, że to moje właściwe miejsce. Na lądzie czuję się z reguły skrępowany tysiącami reguł, przepisów, uregulowań – nigdy do końca nie czuję się wolny, a na morzu doświadczam tego uczucia z wielką mocą. Dlatego każdego roku staram się wykorzystywać swój wolny czas na jakiś rejs. Wybieram w tym celu nieduże jednostki pasażerskie, czasem jachty motorowe, i ruszam, by odkrywać nowe szlaki, wyspy, akweny. W tym roku, gdy opływałem Islandię, dotarłem prawie pod Grenlandię, przekraczyłem koło polarne. To bajkowa kraina – czysta i surowa, dzięki ciepłym prądom przyjazna ludziom.
Ale biznes wydawniczy już chyba taki bajkowy nie jest. Co Pana skłoniło do podjęcia właśnie takiej działalności?
Wydawanie książek w Polsce to trochę syzyfowa praca. Polacy czytają znacznie mniej niż otaczające nas narody – Niemcy, Skandynawowie, Rosjanie. Na dodatek dużą część rynku wydawniczego zajęły ostatnio produkty książkopodobne, będące pośpiesznie kleconymi projektami firmowanymi przez rozmaitych celebrytów. Są one zupełnie niesłusznie nazywane książkami i osiągają wysokie miejsce na listach najlepiej sprzedawanych pozycji. Nie chcę być takim wydawcą, bronię się przed dyktatem drapieżnego marketingu. Z drugiej strony nie chcę też korzystać z żadnych dotacji, żeby nie musieć potem pisać sprawozdań dla urzędników. To uwikłanie wydaje mi się odbierać przyjemność z własnej działalności, ubezwłasnowolniać jak wszelkiego rodzaju kredyty i leasingi. Dlatego prowadzony przeze mnie Instytut Wydawniczy Latarnik wydaje tylko takie książki, które piszemy sami, albo robią to zaproszeni przez nas zaprzyjaźnieni autorzy. Bardzo mi zależy na tym, aby była to grupa ludzi, z którymi kontakty wzbogacają moje życie, a nie przysparzają konfliktów lub stresów.
Czy tradycyjna lektura, rozumiana jako obcowanie z książką – przedmiotem, ma w Pana odczuciu szansę wygrać z elektronicznymi nośnikami informacji? Wierzy Pan w potęgę papieru i druku?
Nie jestem tradycjonalistą i nie zależy mi na utrzymaniu dawnego status quo w żadnej dziedzinie. Uwielbiam zmiany i nowe wynalazki. Dosłownie rzucam się na nie z entuzjazmem. Dlatego skłamałbym, gdybym powiedział, że żałuję papieru i druku. Ich czas był długi i ciągle jeszcze trwa, ale stopniowo środek ciężkości będzie się przenosił na media elektroniczne. Jestem za pan brat z jednymi i z drugimi. Czytam książki papierowe (choć przyznaję, że nie cierpię ciężkich albumów i grubych, prawie tysiącstronicowych tomów), ale czytam też e-booki. Czasem czytam je z iPhona, czasem z Kindla. XXI wiek to czas mobilności – bardzo ważne jest, by móc mieć przy sobie to, czego potrzebujemy. Więc jeśli wyjeżdżam na dłużej w podróż, wolę zabrać czytnik do e-booków, zawierający tysiące tytułów niż walizkę z ciężkimi drukowanymi książkami.
Wspomniał Pan, że w swoim wydawnictwie pragnie skupić się na współpracy z określoną grupą ludzi. Wśród dotychczasowych autorów wydawanych w Latarniku znajdują się osoby ze świata filmu i mediów: Gruza, Tym, Szczepkowska, Probosz. Czy wydawnictwo jest też zainteresowane debiutami literackimi osób niezwiązanych z mediami?
Postanowiłem sobie, że Latarnik będzie wydawał książki o mediach i pisane przez ludzi mediów. Dlaczego? Bo to najbliższa mi tematyka i krąg ludzi, który najlepiej znam. Tu nikt mnie nie nabierze na pozorne wartości. Łatwiej mi także dotrzeć do tych, których szczególnie cenię i namówić na opublikowanie książki w moim wydawnictwie. Z debiutantami jest jednak problem. Nasz rynek wydawniczy nie lubi inwestowania w nowe talenty, nie pomaga im, nie wspiera. Pierwsze książki rzadko kiedy przynoszą zyski. Dlatego, jeśli już proponuję jakiemuś debiutantowi wydanie u mnie książki, traktuję to tak, jakbym dawał mu od siebie prezent. Takie oferty składam ludziom, których wyjątkowo lubię i cenię.
Który etap biznesu wydawniczego jest najprzyjemniejszy, a który najtrudniejszy?
Najprzyjemniejsze są kontakty z czytelnikami – na spotkaniach autorskich, na targach, na kiermaszach. Najtrudniejsze zaś pozostają kontakty z dystrybutorami i szefami sieci handlowych, którzy traktują książki tak samo jak śliwki, skarpetki albo proszki do prania.
W listopadzie ukaże się płyta sygnowana pana nazwiskiem pt. Sztuka Słuchania Filmów. Przeboje. To będzie Pana debiut na rynku muzycznym?
Tak, ale nie śpiewam i nie gram na żadnym instrumencie. Na płycie znajdują się piosenki, które odniosły sukces, które umieszcza się w filmach po to, byśmy je nucili i za ich sprawą wracali do tych filmów, albo wybierali się na nie do kina. Misją tej płyty jest przypomnienie rozmaitych osiągnięć muzycznych filmów z różnych stron świata i różnych etapów historii kina. Rzeczy współczesne mamy pod ręką: grają je na okrągło wszystkie stacje radiowe, posługujące się playlistami złożonymi w przeważającej mierze z piosenek aktualnych. Dlatego płyta taka jak ta, musi niejako nadrobić braki w owych playlistach i przypomnieć kinomanom, i zarazem melomanom, wartościowe przeboje, które niesłusznie znalazły się w lamusie historii. Są tu piosenki z różnych stron świata, w różnych językach: po angielsku, niemiecku, francusku, hiszpańsku, polsku, a nawet w hindi, urdu i punjabi. Bo kino jest wszędzie. I tylko tak można do niego podchodzić: dając równe prawa każdemu filmowi, niezależnie od tego, z której strony świata pochodzi.
Czy może Pan polecić jakiś film naszym czytelnikom, którzy marzą o rozwoju własnego biznesu. Film ku przestrodze albo ku nauce?
Proszę bardzo. Polecam Wilka z Wall Street z rewelacyjnym Leonardem di Caprio w roli głównej. Można ten film oglądać na okrągło, żeby zobaczyć, czym grozi zarówno brak sukcesu, jak i nagły sukces. Największe zagrożenia tkwią nie w partnerach, lecz w nas samych. Tu śpią demony! I ich powinniśmy się wystrzegać. Im okropniejsze sceny manipulowania ludźmi oglądałem w tym filmie, tym bardziej przypominały mi się słowa kilku rozchichotanych urzędniczek bankowych, które wychodziły przede mną z kina, głośno komentując film. „Wszystko tu było dokładnie takie samo jak u nas – świergotały – my przecież też tak rozmawiamy z klientem…”
Dziękuję za rozmowę
 

Tomasz Raczek

Tomasz Raczek pracował m.in. w/dla: TVP1, TVP 2, Canal+, Kino Polska, Polskie Radio, TOK FM, RMF FM, Radio Klasyka. Był pierwszym redaktorem naczelnym „Playboya” oraz ostatnim magazynu „Film”. Wprowadzał na rynek magazyn „Gala”. Publikował m.in. na łamach „Polityki”, „Rzeczpospolitej”, „Przeglądu Tygodniowego”, „Teatru”, „Kina”, „Cinema”, „The European”, „Wprost” oraz „Kina Domowego”. W pamięci szerokiej publiczności zapisał się jako współtwórca kultowego cyklu „Perły z lamusa” (TVP 2 w latach 1990-2000), w którym występował z Zygmuntem Kałużyńskim. Jest autorem wielu książek dotyczących filmu i świata mediów. Album “Tomasz Raczek. Sztuka Słuchania Filmów. Przeboje” jest jego debiutem na rynku muzycznym.

Romasz Raczek
fot. Michał Rutkowski

Dodaj komentarz